DISCOVER SICHUAN
W telewizji Indiana Jones, w Safari pootwierane strony o podróżach i blogach, na biurku książki o Azji, a w tym wszystkim Ania, która była tu i tam, a ostatnio w chińskiej prowincji Syczuan.
Dokładnie w mieście Chengdu.
Udało mi się tam pojechać dzięki projektowi o dość długiej nazwie: „The First Discover Sichuan International Youth Summer Camp for Sister Provinces”. Pomógł fakt, że studiuję, bo wiadomość o tej szkole letniej otrzymałam mailowo z uczelni. Nie zawiodło szczęście – zgłoszenie wysłałam ostatniego możliwego dnia, nie mając nawet aktualnego paszportu.
Jak wiadomo, działanie na ostatnią chwilę przynosi zwykle satysfakcjonujące efekty.
Obliczone co do minuty przed wyjściem spakowanie walizek też się udało. Trzeba przyznać, do zabrania trochę rzeczy się zebrało. W końcu inny kontynent, inny klimat. Skompletowałam całą potrzebą apteczkę (bo jak tam dostać coś przeciwbólowego?), a w sklepie z chińskimi gadżetami na Piotrkowskiej kupiłam pelerynę przeciwdeszczową (podobno miało cały czas padać).
Spakowałam nawet sweter, który wygrał w całym tym zestawieniu nieprzydatności. Padało tylko raz, kiedy akurat byliśmy pod dachem, za to żar lał się z nieba, a właściwie zewsząd, cały czas. Trudno dokładnie opisać tą wysoką wilgotność powietrza, połączoną z bardzo wysoką temperaturą, ale trafne są tu porównania do aury z otwieranego piekarnika.
W środkowych Chinach jest gorąco, ciężko, nawet podczas wieczornego spaceru trudno się orzeźwić.
Naprzeciw wychodzi tu technika i klimatyzacja. Ta dziedzina działa perfekcyjnie. Autobusy, hotel oraz sklepy, były oazami chłodu, a myśl, że jeszcze kilka kroków i będzie zimno, zdecydowanie pomagała zwiedzać.
Tydzień spędzony w Chinach to zdecydowanie za mało by zostać sinologiem lub nauczyć się pisać po chińsku coś więcej niż Syczuan, ale jest to dobry czas, by się trochę porozglądać. O tym, co udało mi się zobaczyć opowiadam tam VLOG , a tu dorzucam ciekawostki. Dla zaintrygowanych – Chiny to dopiero początek.